Radykalne wybaczanie


Koleżanka pożyczyła mi jakiś czas temu książkę Radykalne Wybaczanie (autor Colin Tipping). Po przeczytaniu idea ta bardzo mi się spodobała chociaż czasem jest trudna do przyjęcia. Trudno uznać, że ludzie którzy nas krzywdzą mogą być czymś w rodzaju narzędziami w ręku Boga. Według autora życie to jakby kontrakt, który zawieramy z Bogiem aby przepracować pewne problemy w swoim życiu i różni źli ludzie właściwie nie są źli lecz pomagają nam się uczyć. Bardzo trudno jest spojrzeć na swoje życie z takiego punktu widzenia. Właściwie wszyscy nasi wrogowie, oddają nam przysługę, gdyż pozwalają nam odbyć zadaną lekcję. Jeśli nie dostrzeżemy tego, zjawia się następny wróg, który znowu wyrządza nam krzywdę, i znowu i znowu dopóki nie zobaczymy o co chodzi i nie przestaniemy widzieć siebie w roli ofiary.

Rzeczywiście także w swoim życiu znalazłam powtarzające się schematy. Jednak spojrzenie na życie z tej strony wydało mi się tak rewolucyjne, że prawie niedorzeczne. Szczególnie, że nie wyobrażam sobie jak można zrozumieć czego właściwie mamy się nauczyć z danej trudnej sytuacji.

Autor zachęca żeby stosować radykalne wybaczanie (to znaczy wybaczyć danemu wrogowi jako komuś kto jest narzędziem w ręku Boga, a nie wybaczyć z punktu widzenia sprawiedliwości ludzkiej), nawet jeśli ktoś w to nie wierzy i po prostu uważa z bzdurę. Po prostu stosować a korzyści będą bez względu czy ktoś w to wierzy czy nie.

Jedno co mi się nie podobało to nierozwiązany problem filozoficzny: czy mamy przeciwstawiać się złu? Jeśli na przykład nie dopuścimy do skrzywdzenia kogoś to może uniemożliwimy temu komuś odbycie lekcji?! Autor się jakby gubi w tym temacie. Wydaje mi się, że skoro życie stawia nas w takiej sytuacji to powinniśmy zareagować i przeciwstawić się złu bo to jest nasza lekcja a nie tych ludzi.

Przypomniało mi się to wszystko przy wypełnianiu formularza radykalnego wybaczania po awanturze, którą rozpętała matka. Niestety nie udało mi się tym razem wyjść i nie rozmawiać z nią lecz wplątałam się. Najdziwniejsze było to, że zostałam oskarżona że śmiem decydować kiedy to ona (właścicielka domu co ciągle podkreśla) może wrócić do własnego domu. Przyczyną tych oskarżeń była moja niewinna uwaga, po jej powrocie z wyjazdu do rodziny, że: co tak szybko wróciliście, myślałam, że posiedzicie tam do niedzieli?. Nie powinnam się tym bardzo przejmować bo wypowiada takie rzeczy stary człowiek z zaawansowaną miażdżycą, ale jednak nie jest to przyjemne krzyczy i obrzuca wyzwiskami. Jak dziś pamiętam, gdy pare lat temu powiedziała, że na starość nie chciałaby stać się taka jak babcia (czyli jej matka). Stała się jeszcze gorsza. Babcia była dość trudną osobą, ale właściwie jej charakter nie był jakiś szczególnie zły na starość. Mieszkała sama i ciągle narzekała, że rodzina za rzadko ją odwiedza. Była bardzo krytyczna wobec ludzi i nie miała przyjaciół.

Wypełnianie formularza okropnie mi nie szło. Przebrnięcie przez to, że właściwie powinnam jej podziękować, że jest narzędziem w ręku boga aby mnie czegoś nauczyć, było ciężkie. Zrobiłam to zupełnie bez przekonania.

Ale potem pomyślałam sobie, że jednak to ma sens. Świat nie jest taki jak go widzimy naszymi zmysłami przystosowanymi od obioru informacji od .. do. Świat, a właściwie światy wszystkich ludzi (bo każdy ma swój), mogą być czymś w rodzaju gry komputerowej.

Może być tak, że każdy człowiek ma swój własny świat, tak jak w filmie Truman, kiedy to aktorzy inscenizowali poszczególne sceny w tym miejscu gdzie pojawiał się bohater. Truman nie mógł wiedzieć, że wszyscy ludzie w jego mieście kręcą się wokół niego. Nie widział przecież co się działo w miejscach gdzie go nie było. Czyli tam gdzie go nie było, można było zatrzymać ruch, pogasić światła i odesłać aktorów żeby nie grali scen dla nikogo. Jakie znaczenie ma dla mnie co dzieje się tam gdzie mnie nie ma. Żadnego. Tam może nawet nic nie być.

Pamiętam będąc jeszcze w szkole podstawowej, na religii jakieś dziecko spytało katechetki, dlaczego Bóg nie sprawi, żeby znalazł na ulicy pieniądze. Katechetka odpowiedziała, że Bóg nie może sprawić, żeby ktoś znalazł pieniądze (nawet jeśli są mu bardzo potrzebne) bo przecież ktoś inny musiałby je zgubić. Bóg nie może działać na korzyść jednego a na niekorzyść drugiego. Chyba to się trochę kłóci z naukami religijnymi, które mówią, że Bóg za złe karze a za dobre wynagradza. Teoretycznie mógłby sprawić żeby zgubił ktoś zły (za karę).

W zasadzie dlaczego Bóg nie mógłby wyczarować banknotu leżącego na ziemi. Nikt by tego nie zauważył. Znalazca nie ma możliwości odnalezienia banknotu, jeśli znalazł bo na pustej ulicy. Chyba, że świat jest tak zbudowany, że ilość materii jest stała. Wtedy rzeczywiście Bóg nie może nic wyczarować i aby ktoś mógł coś znaleźć inny musiałby to zgubić.

Przeciwności losu, źli ludzie, są po to, żeby każdy mógł się sprawdzić. Gdyby ich nie było, nikt nie mógłby się wykazać. Nikt nie mógłby też nauczyć się radzić w trudnych sytuacjach, przekonać się jak sam zareaguje, sprawdzić się. Najgłupsze jednak jest to, że trudno jest odgadnąć czego właściwie dana sytuacja ma nas nauczyć. Wariantów postępowania jest ogromnie dużo i nawet trudno ocenić, które są dobre a które złe.

Zycie jest jakby torem przeszkód. Natrafiamy na te przeszkody i uczymy się je pokonywać.

Z takiego punktu widzenia można spojrzeć na człowieka, który się awanturuje, jako na przeszkodę do pokonania. To pozwoli pokonać żal i nienawiść.

Może ten człowiek w ogóle nie istnieje, może to tylko wirtualna postać naszej gry komputerowej. Żaden programista nie napisałby gry, a właściwie kilku miliardów gier, które kłaczyłyby się ze sobą tak, żeby nikt się nie zorientował, że to gry. Ale dla Boga to żaden problem. Pomyśleć, że gdyby zbudować kilka miliardów takich miast jak miasto Trumana, i ich bohaterowie by się odwiedzali, spotykali, oglądali siebie w TV, to przerzucanie rzesz aktorów z miejsca na miejsce spowodowałoby totalny bałagan. Tylko Bóg potrafiłby coś takiego zorganizować, że system działałby jak w zegarku.

Wszystko co nas otacza i my sami składa się z cząstek materii i formuł matematycznych, które nimi kierują. Skomplikowana grafika komputerowa to nic innego jak zbiór formuł matematycznych. A życie� gdyby zmniejszyć się do poziomu cząstek materii widzielibyśmy tylko krążące wokół kulki. Nie można byłoby zobaczyć, które są wewnątrz powietrza, człowieka, zwierzęcia czy kamienia.

Autor Radykalnego Wybaczania nie porusza zupełnie takiej kwestii: co by było gdybyśmy to my stali się narzędziem w ręku Boga i krzywdzili kogoś żeby pomóc mu odrobić jego lekcję???? Mało przyjemna perspektywa. Może OK. jest być wrednym dla ludzi???? Chyba jednak nie! A co z ludźmi, którzy są wiecznym utrapieniem dla innych? Czy należy ich zmieniać, martwić się o nich, o ich zbawienie duszy???? Nie, bo to jest ich dusza, ich życie i ich zbawienie. Niech oni się o siebie martwią. Nie da się nikogo zbawić. Można zbawić tylko siebie. Gdyby tylko było takie łatwe akceptować ludzi takimi jacy są, nie próbować ich zmienić, nie ubiegać się o och względy, nie czekać, że w końcu coś ich ruszy, że się zmienią, polepszą. Moja matka już się nie zmieni, i czas przestać na to czekać.

Małgosia


Jedna odpowiedź do “Radykalne wybaczanie”

  1. Znam tę książkę :-).
    W trudnych chwilach (banałami się nie przejmuję, chodzi o naprawdę poważne problemy) sięgam po „R.W.”. Ostatnio nawet tego nie zrobiłam, nie sięgnęłam po arkusz a jedynie pomyślałam o jego zawartości. I – pomogło. Zmienił się punkt widzenia – i dzięki temu zmienił się obraz, który zobaczyłam :-). Znaczy, jedną maleńką lekcję jakby odrobiłam. Tak?
    Pozdrawiam Cię Małgosiu,
    Pisz dalej.
    Ania

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *