Fez – wyciekczka do Maroko


Deszczowy Fez

Zdjęcia są dość ponure – był to deszczowy Fez. Jest to najgorętrze miasto Maroka i spodziewaliśmy się upału – niestety przyszło nam zwiedzać w strugach ulewnego deszczu.

Miasto założone przez Mulaja Idrisa II w 789 r. Znajdowało się na przecięciu dróg karawan ciągnących z imperiów saharyjskich Timbuktu i Tarkur do ośrodków handlu nad brzegami oceanu i morza Śródziemnego.

fez4

Kolacja w naszym hotelu
jemy marokańską baraninę z suszonymi śliwkami z tradycyjnej kamionki

Do Fezu dojeżdżamy wieczorem. Mamy hotel w centrum miasta. Kolację jemy w bogato zdobionym pomieszczeniu, które kiedyś było meczetem i jest ona typowo marokańska: baranina w sosie z suszonych śliwek podana na tradycyjnej kamionce.

Główna brama pałacu królewskiego w Fezie, zbliżenie misternej mozajki w kolorach symbolizujących miasta królewskie

Następnego dnia rozpoczynamy kilkugodzinne zwiedzanie. Pierwszym obiektem jest dziedziniec 7 bram. Złote gwiaździste tłoczenia na bramie z mosiądzu symbolizują labirynt mediny. Słońce ma 8 promieni symbolizujących różne nauki. Bramy udekorowane są misterną mozaiką w 3 kolorach miast: czerwonym – Marakeszu, zielonym – Meknesu i niebieskim – Fezu.

Mosiężna brama

Przechodzimy dzielnicą andaluzyjską. Architektura jest bardzo nietypowa dla Islamu: balkony, duże okna. Po zdobyciu Granady nakazano wszystkim muzułmanom i Żydom przejść na katolicyzm. Wielu z nich zdecydowało się przenieść do Maroka. Tę ulicę zbudowali andaluzyjscy Żydzi, którzy uciekli z Hiszpanii.

fezan1
Dzielnica andaluzyjska
jest zaraz za dziedzińcem 7 bram.
Domy zupełnie nietypowe dla miast arabskich – balkony, okiennice. Dzielnicę tę stworzyli Żydzi uciekający z Andaluzji Mijamy grubą bramę do mediny i skręcamy w uliczkę, gdzie znajduje się sklep, gdzie wyrabia się i sprzedaje misterne wyroby z mosiądzu . Były tam przepiękne serwisy do kawy, talerzyki, figurki zwierząt. Przepiękne ale i ceny obłędne. Najmniejsza piękna figurka kota kosztowała z rabatem ok. 50zł. Szczególnie piękne były figurki koni, wielbłądów, słoni zrobione z kilku metali: złotego mosiądzu, czerwonej miedzi i czarnej stali damasceńskiej. Były to arcydzieła ale nie na naszą kieszeń.  Niebieska brama
przed nią typowy środek transportu – muł
fezan2
Zatrzymujemy się aby obejrzeć błękitną bramę, przez którą widać gmach minaretu. Jest ona bardzo młoda, gdyż pochodzi z 1913 r. Błękit to kolor Fezu. Pogoda staje się coraz bardziej pochmurna. Wracam do autobusu po kurtkę z kapturem i była to mądra decyzja. Gdy wchodzimy do mediny zaczyna lać.
fez3

Ulica Fezu – połączenie tradycji z nowoczesnością

Medina Fezu została uznana za zabytek najwyższej klasy, dlatego nie można tam nic zmieniać. Jest to labirynt wąskich uliczek, że ledwo przeciśnie się człowiek i osiołek. Człowiek, nie znający mediny nie może się tam zapuszczać bez przewodnika bo nie ma szans na wyjście. Mijamy stragany, warsztaty rzemieślnicze. Leje porządnie. Podobno uliczki mediny są zadaszone ale daszek stanowi plecionka z trzciny, która doskonale przepuszcza deszcz. Robi się błotko w prawie wszyscy mamy lekkie buty lub sandały. Nie założyłam adidasów na grubej podeszwie, czego bardzo załuję. Na szczęscie moje tenisówki nie przemiękły za to po 2 i pół godzinnym zwiedzaniu kark i kaptur kurtki mam zupełnie mokre. Trudno jest robić zdjęcia, żeby nie zamoczyć aparatu. A poza tym nie wolno robić zdjęć ludziom. Mama sofotografowała młodego człowieka czyszczącego wielkie złote naczynie. Facet szedł przy niej długi dystans żądając zapłaty za pozowanie do zdjęcia. Gdy wydawało się, że nas zgubił, po chwili pojawiał się znowu. Odczepił się dopiero dostawszy dolara.

 Mijamy farbiarnie, gdzie niemal na ulicy farbuje się ubrania. Na ścianach wiszą mokre czarne spodnie. Trzeba omijać kadzie z czarną farbą. Na wąskich uliczkach panuje tłok. Ludzi jest pełno i co chwila słyszymy krzyk człowieka z obładowanym osiołkiem, koniem lub wózkiem i musimy przylgnąć do ściany. W jednym z pomieszczeń w worku zawieszonym na ścianie siedzą i miauczą 3 małe kociaczki.
uczelnia1idris2

Dziedziniec najstarszego uniwersytetu świata. Mauzoleum Mulaj Idrisa.

Zaglądamy przez bramę do meczetu Kairouine (wejść tam nie wolno). Mieści się tam najstarszy uniwersytet świata, który okres największej świetności przezywał w X i XII w.

Wchodzimy do tradycyjnej tkalni , gdzie tka się materiały na dźilaby.

Kolejna atrakcja to najstarsza na świecie garbarnia skór . Dostajemy gałązki mięty aby trzymać je przy nosie w celu stłumienia smrodu. Może z powodu deszczu nic nie śmierdzi. Są to ogromne różnokolorowe kadzie, gdzie ludzie ugniatają skóry nogami.

W sklepie z wyrobami skórzanymi mamy 15 minut na kupowanie Nie miałam zamiaru nic kupować. Torby przypominały mi raczej nasze wyroby zakopiańskie. Nie lubię haftowanych skór. Mama zainteresowała się małą jasną torebką, potem oglądała plecaczek. Zapytałam sprzedawcę o cenę haftowanej torebki ale była bardzo droga. Strawiłam te 15 minut gapiąc się na torebki, plecaczki, czapki i kurtki i inne rzeczy ze skóry. Sprzedawca zapamiętał który plecaczek oglądałyśmy i przyniósł mi go. Cena byłą za wysoka więc odmówiłam. Gdy już nasza wycieczka wychodziła, rzucił cenę 2 razy niższą. Wróciłam się do lady i zapłaciłam. I tu zaczął się dramat. Nasza wycieczka wyszła. Jacyś ludzie szli schodami na górę ale to była jakaś wycieczka amerykanów. Wyszłam ze sklepu – nikogo. Ostrzegano nas żeby się nie oddalać. A jeśli ktoś się zgubił miał stać w jednym miejscu i czekać. Tak też zrobiłam. Znalazł mnie marokański przewodnik i biegiem dolecieliśmy do naszej grupy. Szli naprawdę szybko. Mieliśmy 2 przewodników marokańskich: jeden na przedzie i drugi w tyle grupy.

Mama przeżyła horror. Przez pomyłkę, nie widząc dobrze przez las parasolek poszła za inną grupą do jakiegoś sklepu. Gdy się zorientowała nasza grupa zniknęła. Gdy tak stała na uliczce w strachu, jakiś Marokańczyk zapytał „Polonia”. Potwierdziła, a on pobiegł z nią za naszą grupą. Była naprawdę w strachu czy ją gdzieś nie wyprowadzi w nieznane. Ale Marokańczycy to naprawdę mili ludzie. Doszli do jakiegoś miejsca i uprzejmy Marokańczyk przekazał mamę innemu. Dała mu za przysługę dolara a jego kolega doprowadził ją w końcu do naszej grupy.

Odwiedzamy sklep z dywanami.

Wszyscy możemy usiąść (cudownie bo jesteśmy bardzo zmęczeni) i dostajemy po szklaneczce miętowej herbaty. Całe wnętrze sklepu od sufitu do podłogi, wraz ze słupami, obwieszone jest dywanami. Sprzedawcy robią prawdziwy pokaz. Najpierw prezentują koce z wielbłądziej i owczej wełny – tak zwane „Koce studenckie” bo są tanie a studenta nie na wiele stać. Są one tkane przez mężczyzn. Mają wzory berberyjskie. Następnie oglądamy kolorowe dywany i dywaniki (modlitewne lub kilimy na ścianę) o misternych wzorach – to jest kobieca robota. Każdy dywan podnoszą do góry i pokazują wszystkim. Potem czas na sprzedaż. Będzie licytacja w dół od najwyższej ceny a potem kto da mniej. Jednak kolorowe dywany są bardzo drogie. Tylko jedno małżeństwo decyduje się na dywanik modlitewny. Iżma – to koniec targu, towar nie zostaje kupiony. Jak wyjaśnia miły sprzedawca, który mówi po angielsku i trochę po polsku, dobrze jeśli coś nie kupimy a jeśli nic nie kupimy to rozstajemy się jako przyjaciele. Jednak nasza wycieczka rzuca się na koce studenckie i prawie każdy wychodzi ze sklepu z tobołkiem.

dzilaba

Sklep z tradycyjnymi marokańskiemi dywanami, obok ja w tradycyjnej dżilabie.

Fez – sklep ze strojami. W medinie Fezu odwiedzamy sklep pełen pięknych strojów. Te najpiękniejsze suknie wyszywane złotem to stroje ślubne. Również po domu Marokanki noszą kolorowe suknie obszyte złotą nicią.

Tradycyjny strój Marokański to dżilaba. Te męskie i kobiece są bardzo podobne. Kobiece stroje różnią się tym, że mają dłuższe kaptury, zakończone frędzelkiem. Na głowie kobiety noszą chusty, a mężczyźni okrągłe czapki. Jest ich kilka rodzajów.

Na mieście widać kobiety ubrane w tradycyjne stroje lub bardzo nowoczesne. Często widać młode kobiety, które w chustach i tradycyjnych dźilabach wyglądają bardzo ładnie i elegancko. Widuje się kobiety z zasłoniętymi twarzami ale rzadko i są to przeważnie staruszki. Wygląda to dość śmiesznie bo czarna chusta zasłania tylko usta, a nos jest na wierzchu. Co ciekawe zwyczaj zakrywania włosów i twarzy nie wynika ze względów moralnych ale z przesądów. Skłania je do tego wiara, że jeśli ktoś wejdzie w posiadanie włosa może go użyć do celów magicznych. Nie jest co tak całkiem bez sensu, gdyż włos jest świadkiem radiestezyjnym. Marokanki boją się też złego oka.

Sprzedawcy poubierali członków naszej grupy w tradycyjne marokańskie stroje i nakrycia głowy. Mogli się w nich sfotografować.

Kupiłyśmy fez jako prezent dla Igora. On lubi takie różne nakrycia głowy. Jeden ze sprzedawców widząc, że zainteresowała mnie piękna dźilaba z zielonego grubego materiału, jakby aksamitu, którą mierzyła pani z naszej wycieczki, pociągnął mnie w kierunku pułki ze strojami i wybrał dal mnie rudą dzilabę. Wyglądała super ale pierwsza cena byłą za wysoka. Ale gdy nasza wycieczka zaczęła wychodzić ze sklepu sprzedawca obniżył cenę i namówił mnie do zakupu.

nowyfez2

Centrum Fezu – ja na aleji Mohammada V

Ulewny deszcz i błotko dał się nam we znaki i grupa zaczęła domagać się powrotu do hotelu. W hotelu przebraliśmy się, wypiliśmy herbatę. Ale było jeszcze cale popołudnie. Deszcz przestał lać więc namówiłam mamę na spacer po centrum Fezu. Postanowiłyśmy iść tylko główną ulicą do końca a następnie wrócić. Nie było sensu na 2 godziny starać się o plan miasta. Weszliśmy do paru sklepów bo mama chciała kupić sobie naszyjnik – zwykły z metalu, taki który można nosić na co dzień. Chciała też wydać resztę pieniędzy. Sprzedawcy w tych sklepach nie bardzo się targowali i nie namawiali natarczywie. Doszłyśmy do alei Mohammada V. Zaczynało robić się szaro.

nowyfez3

 

Centrum Fezu – główna ulica z dużą ilością sklepów

Na ulicach panował ożywiony ruch. Dużo kobiet w tradycyjnych i nowoczesnych strojach spacerowało po ulicach, w towarzystwie lub samemu. Sklepy były bardzo różne, zupełnie pomieszane branże. Sklep z materiałami sąsiadował ze sklepem z klamkami. Sporo restauracyjek i oczywiście masa sklepów z pamiątkami. Zastanawiałyśmy się nad wielbłądami z drzewa cedrowego. W końcu mama zaczęła wybierać naszyjniki. Nie mogła się zdecydować. Sprzedawca był przemiły. Każdy naszyjnik zdejmował, zakładał jej na szyję i pozwalał się przejrzeć w lustrze. Namówiłam ją na tzw. Rękę Fatimy, która ponoć przynosi szczęście. Sprzedawca znalazł taki z czarnym oczkiem. Nie chciał zdradzić ceny. Powtarzał: to nie jest cena dla Amerykanów, to jest cena dla Polaków (rozmawialiśmy po angielsku). Chciał abyśmy podały swoją cenę. Miałyśmy jednak tylko 5 USD i 5 dirhamów i tyle w końcu zapłaciłyśmy. Robiło się ciemno ale postanowiłyśmy jeszcze pochodzić. Szkoda było wracać do hotelu ok. 5 po południu. Ruch na ulicach był bardzo ożywiony, a kierowcy jeździli jak wariaci i trochę strach było przechodzić przez ulicę.  Mimo zmroku udało nam się nie zgubić i wróciłyśmy do hotelu.

relacja z wycieczki do Maroka w roku 2000


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *