Czy szczęście jest w ogóle mozliwe.
Czasem słyszę pytanie” „Dlaczego po prostu nie jesteś szczęśliwa? Masz co jeść, masz dach nad głową. W twoim życiu nie dzieje się żadna tragedia”. Czy to wystarczy aby być szczęśliwym? Czy w ogóle można być szczęśliwym tylko dlatego, że słońce świeci
i że żyję? Szczęśliwi ci, którzy potrafią poprzestać na małym, wykorzenić marzenia, dążenia, ambicje i cieszyć się, że rano wstali. Ja chyba tego nie potrafię.
Na dobrą sprawę odpowiedzią na dylemat szczęścia jest piramida Masłowa. Nie można być szczęśliwym jeśli nie są zaspokojone podstawowe potrzeby egzystencjalne/fizjologiczne. A jeśli są one zaspokojone to dochodzą do głosu kolejne potrzeby:
– bezpieczeństwa
– potrzeba przynależności
– potrzeba uznania
– potrzeba samorealizacji
Nawet zaspokojenie wszystkich tych potrzeb nie zapewni szczęścia bo nadal chcemy więcej.
Istnieją dwa rodzaje szczęścia: szczęście krótkotrwałe i długotrwałe.
Szczęście krótkotrwałe wyobrażamy sobie jako nadzwyczajne zdarzenia, ekscytacje. Takie szczęście jest kosztowne i niestety krótkotrwałe. Ono właśnie napędza wyścig szczurów bo potrzebujemy sporo pieniędzy aby spełnić te wszystkie zachcianki, które kojarzymy ze szczęściem, a może raczej z chwilą uniesienia, które szybko opada.
Inny rodzaj szczęścia to szczęście długotrwałe, poczucie spełnienia, spokoju ducha. Szczęście takie nie polega na nieprzerwanym ciągu przygód i ekscytacji, nagród i sukcesów. Kojarzy się ono raczej ze spokojem, relaksem – leżeniem na zielonej trawie, wdychaniem zapachu kwiatów i grzaniem na słońcu. Takie szczęście to stan bezpieczeństwa i spokoju ducha.
Niektóre systemy religijne zalecają nie przywiązywanie się, akceptację tego co jest, ograniczenie potrzeb i pragnień. No cóż jeśli ograniczymy nasze pragnienia i marzenia łatwiej uznać, że jest OK. W sumie jakoś żyjemy, od biedy.
Wobrażam sobie takie szczęście jako poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do Boga, poczucie, że wszystko jest w porządku. Ci którzy ufają Bogu i wierzą, że wszystko w ich życiu ma sens, że wszystko dzieje się celowo, nie muszą się martwić. Jakby się głębiej zastanowić zaufanie do Boga spełania wszystkie potrzeby piramidy Masłowa. Jeśli wierzymy, że Bóg się o nas troszczy, mamy poczucie bezpieczeństwa bez względu na to co się dzieje. Nawet jeśli przydaży się coś złego, wierzymy, że Bóg wyciągnie z tego jakieś dobro.
Jeśli wierzymy, że jesteśmy dziećmi Boga, mamy poczucie przynależności bez względu na innych ludzi. Jeśli Bóg jest najważniejszy i trwa przy nas, odrzucenie przez jakiegoś człowieka przestaje mieć znaczenie. Jeśli Bóg nas kocha, to nie potrzebne nam uznanie i akceptacja innych ludzi. Jeśli Bóg nas tu przysłał to miał w tym jakiś cel i sens.
Świat jednak ukazuje tyle zagrożeń i wymagań, którym musimy sprostać, że szybko tracimy zaufanie do sił wyższych.
Większość ludzi wyobraża sobie stan szczęścia jako wieczne wakacje, leżenie i nic nie robienie. A jeszcze lepiej żeby nas inni obsługiwali. Żadnych problemów, kłopotów, wszyskto poddane pod nos. I tu tkwi paradoks. Bo miejscami największej szczęśliwości byłyby szpitale i więzienia. Siedzisz sobie w więzieniu lub leżysz w szpitalu, masz darmowy wikt i opierunek, nic nie robisz całe dnie, inni cię obsługują, nie musisz podejmować żadnych decyzji bo inni robią to za ciebie. Mimo tych wszystkich dobrodziejstw, jest tam jednak jakoś nie fajnie. I nie chodzi tu o brak wolności. Beztroski milioner też nie będzie chciał całe życie leżeć na leżaku przy basenie i popijać koktaile, bo mu się znudzi.
Patrząc na nasze domowe psy i koty zastanawiam się czm różni się szczęście zwierzaka i człowieka. Zwierzak potrafi godzinami siedzieć lub leżeć na kanapie i jakoś mu się to nie nudzi. Dla psa i kota największe apogeum szczęścia to głaskanie, pieszczoty i zabawa z człowiekiem. Ale gdy sobie po prostu leży na kanapie jest całkiem zadowolony i szczęśliwy. Często wyobrażamy sobie szczęście jako popijanie szampana na leżaku na plaży. Ale to złuda. Nie bylibyśmy tego w stanie długo wytrzymać. Może pare godzin. My ludzie potrzebujemy działania, aktywności, zmian, bycia potrzebnym, bardzo potrzebnym.
Najmniej do szczęścia potrzebują zwierzęta roślinożerne. Rośliny rosną wszędzie (w normalnym, niezniszczonym środowisku oczywiście). Gazele czy bawoły po prostu pasą się całe dnie i są szczęśliwe. Dzieci zazdroszczą czarodziejom z bajek. Jakby to było cudownie mieć czarodziejską różdżkę i wypowiadać „stoliczku nakryj się” w każdej chwili. Tak jak zwierzak, tu sobie skubnie trawkę tam listek. Albo inne porównanie. Oglądamy sobie filmy o kobietach żyjących w przepychu haremów – nie muszą nić robić, tylko być piękne i każda zachcianka jest spełniona. Jaki tam brak wolności! Piękna sułtanka może założyć taką kolię z diamentów albo inną, wybierać suknie. Ale co za nuda!!!!
Zwierzęta drapieżne już nie mają poddane pod nos. One na szczęście muszą zapracować, bo żeby napełnić brzuch muszą zapolować. Dopiero wtedy najedzone mogą się wylegiwać na słońcu. Drapieżniki, jak koty, długo śpią aby nie marnować energii życiowej, bo w naturze nie wiadomo kiedy znowu zapolują i najedzą się.
Zwierzęta wszystkożerne i stadne, też muszą zapracować na szczęście. Niestety nie jedzą trawy, która jest wszędzie. Owoce trzeba zerwać z drzewa, a korzonki znaleźć i wykopać. Zwierzęta stadne działają w grupach dlatego dochodzi jeszcze czynnik jak przynależność i zgodność z grupą. Na ich szczęście ma wpływ nie tylko pełny żołądek ale także poczucie bycia potrzebnym, uznanie przełożonego, sympatia innych członków stada.
Czy człowiek jest w stanie być szczęśliwy po prostu dlatego, że jest w miarę dobrze, ma co jeść i dach nad głową. Oznacza to także schowanie do kieszeni wszystkich ambicji, marzeń, dążeń. Kiedy pomyślisz, że jest super, masz co jeść, po prostu żyjesz, zakrada się myśl, że to już koniec, nic się nie zmieni, nic cię już nie czeka, po prostu wegetujesz.
Dlaczego kot czy pies z zadowoleniem sobie siedzi na kanapie a człowieka ciągle gdzieś gna? Bo mózg potrzebuje bodźców aby się rozwijał. Mało tego, nie wystarczy bodźców, które się przydarzają na świecie. Mózg człowieka działa tak, że jak tych bodźców nie ma to musi je sobie sam wytworzyć. Jak jest tak fajnie, cudownie, nic się nie dzieje, to może się pokłócę z rodziną?
Ewa została zapytana przez węża czy chce rozwoju mózgu, czy chce być mądra, myśleć. Nie był to przypadek. Jej mózg był już na tym etapie rozwoju, że mogła w ogóle zastanowić się czy tego chce. Dla zwierzęcia jak małpa takie pytanie w ogóle nie ma sensu. Odpowiedziała, że chce. Cośtam zjadła i mózg zaczął się rozwijać. Szatan jednak powiedział jej tylko o dobrych stronach, a nie uprzedził jej o efektach ubocznych. Efektem ubocznym jest to, że nigdy nie osiągnie pełnego i wiecznego szczęścia. Będzie o niego zabiegać, a jak je już osiągnie, to jej się znudzi i będzie szukała czegoś nowego. Nawet jeśli otoczy się pięknem to po jakimś czasie wszystko to zacznie się wydawać cukierkowe i nudne. A może tak dodać coś brzydkiego dla odmiany?