Ostatnio wiele się mówi o teorii, że to nie czynniki zewnętrzne lecz sam człowiek we własnej osobie kreuje swoje życie. Jeśli tak jest to nie należy zwalać winy za swoje niepowodzenia na czynniki zewnętrzne takie jak Bóg, politycy, rodzice, kraj w którym żyjemy i różne czynniki zewnętrzne. Uświadomienie sobie faktu, że to my w jakiś sposób kierujemy swoim życiem, sprawia, że stajemy się odpowiedzialni i możemy wziąć życie w swoje ręce.
Taki pogląd, reprezentowany ostatnio przez fizykę kwantową, trzyma się kupy, bo zarówno my jak i wszystko wokół nas składamy się z mikroskopijnych cząstek, które wirują wokół siebie. Jeśli wyobrazimy sobie świat i życie jako niezwykle skomplikowany program komputerowy to wszystko jest możliwe i może nasze życie jest jak w filmie Truman show. Może nasz świat dzieje się tylko w zakresie, ktory możemy usłyszeć lub zobaczyć? A to że nasz świat zgadza się ze światami innych ludzi, z którymi przecież możemy się skonfrontować, to przecież dla programu komputerowego żaden problem. Może te cząsteczki w ułamku sekundy zmieniają swoje położenie za naszymi plecami? Dla wszechmogącego Boga to przecież żaden problem.
Niedawno słyszałam taki pogląd, że modlitwa do Boga i proszenie go o to aby kierował naszym życiem i pomógł nam np. wyjść z tarapatów, może przynieść więcej szkody niż pożytku. Dlaczego? Bo znowu przenosimy odpowiedzialność za nasze życie na czynniki zewnętrzne, w tym przypadku Boga.
Kłopot w tym, że kreowanie naszego życia przez nas samych przypomina nieco niewidomego, który wsiada do samochodu i chce gdzieś dojechać. Niewidomy słyszy ruch uliczny i tam nie pojedzie bo nie chce spowodować wypadku. Jedzie w szczere pole gdzie jest bezpieczniej i najwolniej jak tylko można bo jak uderzy w drzewo to nie zrobi wielkiej szkody. I jedzie sobie szczerym polem, ale jak wjedzie w las to musi wysiąść i iść piechotą bo dalej nie pojedzie. Nie wiem czy to dobra metafora.
Dlaczego ludzie bronia się rękami i nogami przed uznaniem, że to oni sami kreują swoje życie? Pomijając fakt, że jakoś dowodów na to nie widać, to boimy się uznać że sami spieprzyliśmy sobie życie. Jeśli tak jest, to zwiększa się poczucie winy i zmniejsza poczucie własnej wartości. I tak obwiniamy siebie o marne radzenie sobie w życiu do tej pory, to po co dowalać sobie jeszcze bardziej?
Ale czy naprawdę ponosimy jakąś winę, że nieudane życie, złe decyzje, błędy? Czy w ogóle popełniamy błędy? Tak naprawdę nigdy świadomie nie popełniamy błędów. Podejmujemy decyzje na podstawie wiedzy w danym momencie. Dopiero po fakcie, na podstawie konsekwencji naszych decyzji możemy ocenić, że był to błąd. Nigdy świadomie nie popełnilibyśmy błędu. Obwinianie się o błąd czy złe decyzje, oznacza ocenianie siebie z przeszłości na podstawie naszej wiedzy teraz. A przecież wcześniej tej wiedzy nie mieliśmy! Biorąc to pod uwagę możemy spokojnie wybaczyć sobie złe decyzje z przeszłości, bo każdy chce postąpić dobrze w oparciu o swoją wiedzę w danej chwili.
W większości przypadków nie ma czegoś takiego jak zło, jest tylko głupota lub niewiedza. A głupota wynika z tego, że ludzie nie są w stanie w 100% przewidzieć konsekwencji swoich działań.
Kiedyś usiłowałam naprawić zepsuty suwak przy pomocy kleju kropelki i naprawdę wydawało mi się to dobrym pomysłem. W rezultacie i tak musiałam skorzystać z punktu poprawek krawieckich. Głupota nawet wyszła na dobre bo za grosze mam piękny suwak rozsuwany od góry i od dołu.
A może niechęć do uznania, że sami kreujemy swoje życie, nie wynika z obwiniania się o przeszłość, lecz ze strachy, że żle pokierujemy swoim życiem także w przyszłości. Skoro spieprzyliśmy swoje dotychczasowe życie to możemy spieprzyć też to które dopiero będzie.
Logicznie rzecz biorąc nie popełniamy błędów bo w momencie popełniania nie wiemy, że to będzie błąd. Jednak wielokrotnie świadomie robimy coś co jest dla nasz niekorzystne i dobrze zdajemy sobie z tego sprawę. Najprostszy przykład to prokrastynacja, zostawianie na ostatnią chwilę, spóźnianie się. Jest to dla nas niekorzystne a jednak to robimy.
Robimy rzeczy niekorzystne dla nas ze strachu, nie ważne, że przeczy to logice. Dziewczyna zdradzona przez chłopaka, obiecuje sobie, że nigdy się nie zakocha i często dotrzymuje słowa. Tak bardzo się boi, że znowu zostanie odrzucona, że rezygnuje z miłości do końca życia. Mimo że logicznie rzecz biorąc mężczyzn na świecie jest tak wielu, że w końcu musi natrafić na swoją drugą połowę, jeśli nie zrezygnuje z szukania.
Czy jest jakiś sposób aby rozwiązać ten dylemat? Otóż jest. O tym w następnym wpisie.