Asertywność i czego nie lubię u ludzi


Zaczęłam ostatnio analizować dlaczego moje przyjaźnie kończą się. Przyzwyczaiłam się niemal, że tak jest i już nie wierzę, żeby jakakolwiek znajomość przetrwała dłużej. Szukam przyjaciół ale jakoś bez przekonania, że to w ogółe mam sens. Może mnie ludzie nie lubią i po co w ogóle próbować?
Analizując ten problem zauważyłam pewien schemat, który się ciągle powtarza.
Bez względu na to ile lat trwa znajomość, 30 lat czy pare miesięcy, zawsze nadchodzi moment, kiedy coś mi się u przyjaciela zaczyna nie podobać. Często jest to spowodowane zmianą w jego/jej życiu np. ślub albo przyjaciółka była taka od początku ale kiedyś mi to nie przeszkadzała. Zawsze w takich sytuacjach czekam i martwię się co robić. W końcu sytuacja staje się nie do zniesienia i po prostu przestaję się kontaktować z tą osobą. Czekam, że może ta osoba zadzwoni i spyta dlaczego nie dzwonie. Ale moje znajomości mają zawsze charakter „przedzwoń, przedzwoń” tzn. ja dzwonię a do mnie nikt. Nie wiem dlaczego tak jest.

Może odpowiedzią jest tu asertywność – czyli nie siedzieć i nic nie robić i dusić w sobie problem, lecz powiedzieć otwarcie co mi się nie podoba.

Nigdy się na to nie zdobyłam, bo bałam się urazić tę osobą, bałam się wywołać awanturę, pokłócić się, żeby przyjaciółki nie stracić. I traciłam bo w końcu problem stawał się nie do zniesienia. Zaczynałam myśleć, że ta osoba mnie nie lubi, że nie chce się dłużej ze mną kumplować.

Sytuacje, z którymi nie dałam sobie rady:

  • Moja najlepsza przyjaciółka ze szkoły podstawowej. Kolegowałyśmy się ponad 30 lat. Nie lubiła mnie odwiedzać ale brałam to na karb lenistwa, że zamiast ruszać się z domu wolała żebym ja jechała do niej przez całe miasto. Problem powstał, gdy jej małżeństwo zaczęło się chylić ku upadkowi. Potem był rozwód, problemy wychowawcze z synem, problemy z mamą, która rozpuszczała wnuka itp. Była tak podłamana psychicznie, że bez przerwy o tym mówiła. Trwało to 2-3 lata. Zapraszała mnie do siebie. Zdawkowo pytała co u mnie. Ale gdy tylko otworzyłam buzię przerywała mi i zaczynała swój monolog: zły mąż, zły syn, zła matka. Jednocześnie chciała żeby mąż do niej wrócił i złorzeczyła mu niemiłosiernie. Był to potok negatywnych myśli. Złość, wściekłość i bezradność, którą na mnie wylewała, powodowały, że po 4 godzinach siedzenia u niej i słuchania tego wychodziłam z depresją, bólem głowy i negatywnym nastawieniem do życia. Do tego dochodziły dołujące zdania typu: „w tym kraju jest źle i będzie jeszcze gorzej”. Praktycznie wszystko widziała w negatywnych barwach.
    Jakiekolwiek próby zmiany tematu, propozycje pójścia na spacer, do kina, przynoszenie ciastek, nie odnosiły rezultatu. Czułam się totalnie bezradna. Dzwoniłam coraz rzadziej i rzadziej, aż w końcu zupełnie przestałam.

    Wg. zasad asertywności powinnam była powiedzieć otwarcie (zaczynając zdanie od ja i opisując swoje uczucia), że ja źle się czuję słuchając tego potoku negatywnych myśli.

  • kumpelka poznana na wczasach studenckich – kolegowałyśmy się kilka lat dopóki ona nie zakochała się i nie wyszła za mąż. Była to super fajna dziewczyna. Nie miałyśmy jakichś specjalnych wspólnych zainteresowań ale lubiłam ją i fajnie było wspólnie spędzać czas czy gdzieś chodzić. Po ślubie poprosiła mnie żebym ją odwiedzała tylko wieczorami (żadna z nas nie miała telefonu, żeby się umówić). Wpadałam do niej wieczorami i powstał następujący scenariusz wizyt: „fajnie że przyszłaś, to zjesz z nami kolację”, po czym w kuchni szykowała kolację i podawała na stół. Po czym oświadczała „jest fajny film/sztuka w TV, to sobie obejrzymy”, a po filmie – „leć już bo jest późno i może być niebezpiecznie”. W czasie filmu nie wolno było się odezwać bo „ci, ci, bo ważny moment”. Filmy były może i fajne ale ja się zupełnie nie mogłam skupić. Przyszłam pogadać z koleżanką a nie gapić się w TV! Zaczynałam się zastanawiać czy nie jest to forma zniechęcenia mnie do wizyt.

    Wg. zasad asertywności powinnam była wtedy powiedzieć, że chciałabym z nią pogadać a nie oglądać filmy i poprosić o wyznaczenie takich terminów kiedy nie ma fajnego filmu.

    Do tego doszło jeszcze zaangażowanie polityczne, którego wcześniej nie miała. Gdy padło zdanie: ty głosujesz w wyborach pod wpływem Gazety Wyborczej, wybąkałam, że to nie prawda, bo w ogóle nie mam czasu czytać gazet ani Wyborczej ani żadnej innej. W tym momencie postanowiłam, że jest to moja ostatnia wizyta u niej. Ona potem nigdy się nie skontaktowała.

    Wg zasad asertywności powinnam po prostu zapytać: Czy uważasz, że ja nie mam własnego zdania?

  • Moja chrzesna, którą nazywałam ciocią. Przemiła kobieta z pokolenia mojej matki, pani o szerokich zainteresowaniach. Wspaniale się z nią rozmawiało o wszystkim. Oczywiście to ja dzwoniłam i ja ją odwiedzałam. Ona nigdy do mnie nie dzwoniła ani mnie nie odwiedziła, mimo że była to najlepsza przyjaciółka ze studiów mojej matki.
    Miała nieprzyjemny zwyczaj dołowania mnie: ty się do tego nie nadajesz, ty sobie nie poradzisz, tobie się to nie uda. Kiedyś ubolewałam, że w czasie naszego spotkania leci w radiu płyta, którą chciałam sobie nagrać. Gdybym usłyszała zdanie: „miło mi, że zrezygnowałaś z nagrania żeby się ze mną spotkać”, mi także byłoby przyjemnie. Zamiast tego usłyszanym: „najwyżej nie będziesz miała tego nagrania”, tak jakby moje potrzeby, upodobania, marzenia nie miały żadnego znaczenia!
    Kiedyś namówiła mnie na wizytę u bioenergoterapeutki. Nie byłam na nic chora i poszłam z ciekawości. Zostałam przez tę kobietę potraktowana niesamowicie ordynarnie. Niemal na mnie krzyczała, że mam się przebudzić, że marnuje sobie życie itp. Szczęka opadła mi do samej ziemi bo kobieta mnie w ogóle nie znała. Mogła być zirytowana, że ktoś zdrowy marnuje jej czas przeznaczony dla chorych, ale to nie powód żeby się tak zachowywać. Spytała mnie na czym spędzam czas. Wtedy moim hobby była nauka angielskiego na czym spędzałam każdą wolną chwilę. Odpowiedziałam, że uczę się angielskiego. A ona dalej swoje, że ja sobie życie marnuje i że się powinnam obudzić. Gdybym jej powiedziała, że balanguję i chlam to co innego. Ale nauka angielskiego to raczej pozytywna rzecz. Na drugiej wizycie przeprosiła mnie, że myślała że jestem nastolatką (dawno nie byłam). Chyba jej zdolności bioenergoterapeutycznie nie były zbyt dobre. Raczej nie była medium, które wyczuwa, kim jest pacjent, lecz działała według schematu: młody to go ochrzanić, że marnuje sobie życie!
    Żaliłam się ciotce a ona na to, że ja na pewno sprawiałam takie wrażenie, że radiestetka musiała mną wstrząsnąć. Postanowiłam, że więcej do cioci nie zadzwonię.

    Zaś asertywnie powinnam była powiedzieć: przykro mi, że ciocia staje po stronie tej kobiety a nie mojej, czuję się tym urażona. Ponadto nie życzę sobie, żeby ktokolwiek mną wstrząsał. Jeśli komuś się nie podoba moje postępowanie to proszę mi o tym otwarcie powiedzieć. Kultura obowiązuje każdego i wobec każdego.

  • kolejna kumpelka to super babka, z którą połączyły mnie wspólne zainteresowania – energiczna, fajna, taka baba z jajami chciałoby się powiedzieć. Nasze relacje zaczęły się pogarszać gdy nasze wspólne hobby zaczęło gasnąć. Nie to, że nie miałyśmy o czym rozmawiać, bo miałyśmy, ale zaczęła oblewać mnie negatywizmem typu: w tym kraju jest coraz gorzej, w tym kraju 6 milionów ludzi żyje w nędzy itp. To co ja mam zrobić? Rozdać swój majątek na biednych i żyć pod schodami jak święty Aleksy???? Do tego doszło ciągłe porównywanie mnie do jej córki (na korzyść tej córki oczywiście). Szalę goryczy przelało gdy wymusiła na mnie ujawnienie ile zarabiam (no powiedz! koleżance nie powiesz! – jeśli mogę komuś poradzić – nie mówić!). Zarabiałam przeciętnie, żadne kokosy a mimo to usłyszałam: „No, no, to pana Boga za nogi złapałaś. Trzymaj się tej pracy bo nigdy więcej takiej nie znajdziesz!”

    Wg, zasad asertywności powinnam wtedy zapytać po prostu: Czy uważasz, że nie zasługuję na taką pensję? Czy sądzisz ze nie mam wystarczających kwalifikacji? Czy uważasz, że jestem za mało inteligentna? Na jakiej podstawie twierdzisz, że nie zasługuje na dobrze płatną pracę?

    A ja oczywiście zmilczałam i przestałam dzwonić.

Reasumując nie odważyłam się odezwać, żeby nie urazić koleżanki i jej nie stracić, a i tak ją straciłam.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *